Spoglądam
na swoje odbicie w lustrze. Przedstawiające najbardziej smutną,
pannę młodą na świecie. Mimo, że tona makijażu, nałożonego na
moją twarz przez najlepsze wizażystki, które przez ostatnie
godziny. Robiły wszystko, co w ich mocy. Przykryła w większości,
moje podkrążone oczy i zapadnięte policzki. A zszarzała cera,
nabrała zdrowego wyglądu. Nic nie było w stanie ukryć, mojego
pustego i pozbawionego nadziei spojrzenia.
Suknia,
która jeszcze przed kilkoma tygodniami, leżała na mnie idealnie.
Teraz wisiała, niczym na jakimś wieszaku. Spoglądając
na nią, mimowolnie
przypominam
sobie chwilę, gdy miałam ją po raz pierwszy na sobie. Byłam
wtedy, taka szczęśliwa. Teraz te wspomnienia, wydawały mi się
takie odległe i nierealne. Jakby
przeżywała je, zupełnie inna osoba.
W
ciągu ostatnich, niecałych dwóch tygodni, moja waga drastycznie
spadła. Wyglądałam okropnie i nie dało się tego ukryć. Ale to i
tak nie miało już dla mnie znaczenia. Chciałam tylko dotrwać do
wieczoru. I dokończyć ostatecznie to, co zaczęłam kilka dni
temu.
Dziś
miało się nareszcie, wszystko skończyć. Nie wiedziałam tylko,
dlaczego im bliżej do tego momentu. Tym bardziej zaczynałam
odczuwać, jakiś niewytłumaczalny żal, że nie udało mi się
znaleźć jakiegoś innego rozwiązania. Myślałam, że
pogodziłam
się
ze swoją decyzją i świadomością, że moje życie powoli dobiega
końca. Wiedziałam już,
że nie
zdążę zrealizować swoich marzeń i celów, jakie próbowałam
osiągnąć. Żałowałam, także
że nie zobaczę tych wszystkich miejsc, które chciałam
odwiedzić. A przede wszystkim, że nie ujrzę już Richarda i nigdy
nie powiem mu, jak bardzo go kocham.
Poprawiając
swojego wymyślnego i bardzo eleganckiego warkocza, który miał za
zadanie ukryć nie najlepszy stan moich włosów. Nawet one
ucierpiały w ostatnim czasie, poprzez moje kompletnie
nieodpowiedzialne zachowanie.
Ze
wszystkich sił, starałam się powstrzymać napływające do moich
oczu łzy. Za niecałą godzinę, miałam zostać żoną.
Znienawidzonego przez siebie człowieka,
wypełniając tym samym. Swoją
ostatnią obietnicę, jaką złożyłam mojej rodzicielce. Zawsze
starałam się być słowna i chciałam,
aby zostało tak do końca.
Nieoczekiwanie,
kierowana
jakąś dziwną siłą, postanawiam napisać list. Adresowany do
osoby, która zasługiwała na jakieś wyjaśnienia i poznanie
przynajmniej, części prawdy. Zamierzałam zawrzeć w nim, swoje
prawdziwe odczucia. Chciałam pożegnać się z Richardem i
uświadomić mu, że znaczył dla mnie bardzo wiele. Tym samym,
wyprowadzając go
z
błędu. Nie chciałam odchodzić ze świadomością, że mnie
nienawidzi i uważa, że był dla mnie wyłącznie chwilową rozrywką.
Podczas pisania tych kilkunastu słów, nie powstrzymuje już swoich
łez. Nie obchodziło mnie, że mogę rozmazać makijaż, ani że
powinnam być już w drodze
do kościoła. Ten
ostatni raz, zapominam o wszystkim poza nim.
Zapisując
kolejne słowa, czarnym atramentem długopisu. Odtwarzam
w głowie, nasze wspólne chwile. Niekończące się rozmowy, podczas
których snuliśmy wspólne plany, których nigdy nie dano
nam szansy
zrealizować. Mieliśmy tyle marzeń i wiary w ich spełnienie. Teraz
nie pozostało już, po tym nic. Ponieśliśmy klęskę, a właściwie
to ja ją poniosłam. Pozwalając innym na kierowanie moim
życiem.
Trzymałam
się jednak nadziei, że kiedyś on znowu będzie szczęśliwy.
Niczego innego nie chciałam.
Wkładam
kartkę, zapisaną swoim starannym pismem do białej koperty. Nie
wiedziałam tylko,
co zrobić. Aby jej adresat ją otrzymał. Dlatego zostawiam kopertę
w widocznym miejscu, licząc że Maria za jakiś czas znajdzie ten
list i przekaże go w jakiś sposób Richardowi.
Droga
do kościoła, upływa mi na ostatecznej próbie, pogodzenia się z
rzeczywistością w jakiej się znalazłam. Przyglądam się z
obojętnością, mijanym budynkom i ludziom. Wszyscy wydawali mi się,
tacy szczęśliwi i uśmiechnięci. Jakby nie mieli, żadnych
zmartwień, czy problemów.
Zawsze
chciałam dążyć do zostania, jedną z takich osób. Niestety nie
wyszło. Całe moje życie przypominało jedną wielką i niekończącą
się porażkę. A ja nie miałam już siły, znosić kolejnych
ciosów, wymierzanych mi przez okrutny los.
Gdy
jestem na miejscu, drzwi od przyozdobionego pojazdu, w którym wciąż
się znajduję. Nie chcąc tak naprawdę go opuścić, otwiera
kierowca. Sugerując tym samym, że powinnam wysiąść. Biorę
głęboki wdech i zaczynam kierować swoje niepewne kroki w stronę
świątyni. Nie dostrzegam nigdzie na zewnątrz zaproszonych gości,
co oznacza że wszyscy są już w środku i czekają na rozpoczęcie
ceremonii.
Przekraczam
próg kościoła, dostrzegając stojących tuż przy samym wejściu
moich rodziców.
-
Co ty najlepszego wyprawiasz? Spóźniłaś się na własny ślub.
Wszyscy już się niecierpliwią - witają mnie oskarżenia
i wściekły wyraz twarzy mojej rodzicielki.
-
Irene, daj jej spokój. To na pewno nie jej wina. Pewnie były duże
korki, o tej porze to normalne. Idź lepiej daj znać, że możemy
zaczynać - jej mąż próbuje ją uspokoić. Przy okazji mnie
broniąc. Posyłam mu uśmiech, pełen wdzięczności.
Matka
odchodzi od nas, kierując się w głąb zapełnionego po brzegi
budynku. Przyozdobionego tysiącem kwiatów. Nawet one przypominają
mi o kimś, kto teraz powinien być na miejscu Cedrica. Mimo, że
całość prezentowała się w ładny dla oka obraz. To dla mnie,
wciąż była to tylko marna próba, ukrycia pod ładnym opakowaniem.
Zepsutej zawartości, która
była jednym, wielkim oszustwem.
-Amelia,
córeczko. Jesteś gotowa? - słyszę ciche pytanie, swojego taty.
Który patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Pełnym
niepewności i zmartwienia.
-
Chyba, tak - odpowiadam mu bez przekonania. Co wyraźnie dostrzega.
-
Posłuchaj mnie teraz, dobrze? Popełniłem w swoim życiu, wiele
błędów. Wielokrotnie krzywdziłem swoimi decyzjami inne osoby, w
tym niestety
także
ciebie. Nie
dawno zrozumiałem, że nie
powinienem ulegać twojej mamie i jakoś zareagować, gdy podejmowała
decyzję, które mogły cię skrzywdzić. Chcę jednak, abyś
wiedziała, że zawsze cię kochałem i cokolwiek by się nie stało,
nadal będę. Jesteś moim, jedynym dzieckiem i zrobiłbym dla ciebie
wszystko. Dlatego jeśli masz, choćby cień wątpliwości. Nie
musisz wychodzić za mąż. Widzę przecież, że tego nie chcesz.
Masz jeszcze czas, dobrze się nad tym zastanów - patrzę na niego
ze zdziwieniem. Nie spodziewałam się takich słów. Powodują one u
mnie, ponowne zawahanie i kompletny chaos w głowie. Sama już nie
wiem, co mam zrobić.
Gdy
rozbrzmiewają, pierwsze takty marszu Mandelsona.
Podążam wraz ze swoim ojcem w stronę ołtarza. Gdzie czeka już na
mnie Cedric. Ubrany w idealnie
skrojony garnitur. Jego
twarz nie wyrażała, żadnych emocji. Wyglądał jak posąg. Dumny i
pyszny. Przepełniony do cna egoizmem i cynizmem.
Przypatruję
się także, mijanym przeze mnie gościom. Pani Grace, która patrzy
na mnie ze współczuciem i kręci, praktycznie niezauważalnie
przecząco głową. Jakby
chciała tym samym, powiedzieć mi, abym tego nie robiła. Marii,
która z niepewnym wyrazem twarzy, przypatruje się tym wydarzeniom.
Dostrzegam nawet Laurę i Oliviera, którzy z obojętnością czekają
na rozpoczęcie tego przedstawienia.
Za
to rodzice
Cedrica, wyglądają na dumnych i zadowolonych, tak samo jak moja
matka. Która czuła, że za kilkanaście minut jej plan w pełni się
zrealizuje.
Nieoczekiwanie
mój wzrok, podąża delikatnie w bok. Natrafiając na spojrzenie,
doskonale znanych mi oczu. Przeglądałam się i zatapiałam w nich
przecież, tysiące razy. Nie mogłam uwierzyć, że ich właściciel
naprawdę tu jest. Patrząc na mnie z nadzieją i niemą prośbą.
Abym
nie zrobiła czegoś, co ostatecznie przekreśli nasze uczucie.
Obecność
Richarda, jeszcze bardziej utrudniała mi zadanie, które miałam
wykonać. Nie miałam pojęcia, jak wypowiem słowa przysięgi.
Ślubując Cedricowi miłość, wierność i inne najważniejsze w
życiu każdego człowieka wartości. Wiedząc, że jedyna osoba,
której mogłabym to obiecać. Stoi kilka metrów za mną, a ja
pozbawiam ją
do reszty złudzeń i nadziei. Po raz kolejny łamiąc mu
serce.
Myślałam,
że na pewno się tutaj nie pojawi. Szczególnie po tym, jak go
potraktowałam.
Co
więc, skłoniło go do wzięcia udziału w tej maskaradzie?
Nie
mam jednak czasu się nad tym dłużej zastanawiać. Podchodzę do
Cedrica, a ksiądz w niespodziewanie szybkim tempie, rozpoczyna
uroczystość. Jakby był pouczony przez moją matkę, że wszystko
ma się odbyć błyskawicznie.
Podczas
większości ceremonii, myślami błądzę daleko stąd. Kompletnie
nie słuchając słów jej prowadzącego. Chciałam, żeby było już
po wszystkim. Abym mogła ostatecznie przypieczętować swój los i
skupić się jedynie na pożegnaniu z własnym wyjątkowo krótkim i
tragicznym życiem. Przecież jutrzejszego wschodu słońca, miałam
już
nie doczekać.
Gdy
nadchodzi najważniejsza część ślubu, moje serce diametralnie
przyśpiesza swoje bicie, a ręce zaczynają drżeć.
Słyszę,
jak Cedric z fałszywym
uśmiechem
wypowiada słowa, małżeńskiej przysięgi. Patrząc
wprost w moje oczy.
Nie mogłam uwierzyć, że z taką łatwością, przechodzą mu przez
gardło słowa, których nigdy nie miał zamiaru dotrzymać. Jego
obłuda nie znała granic.
Kiedy
nadchodzi moja kolej, żołądek skręca mi
się
w supeł. A w głowie pojawia się kompletna pustka. Rozbrzmiewają
w
niej tylko, słowa Emmy i mojego ojca.
Przez
dłuższą chwilę milczę, słysząc jak wśród zaproszonych gości,
następuje małe poruszenie i
wyczekiwanie na to, co zrobię.
Odwracam się delikatnie w bok, szukając wzrokiem tej jednej,
konkretnej osoby.
Parzę
wprost na Richarda, który ze spuszczoną głową, pogodzony zapewne
z tym, że to ostateczny
koniec. Nie chce nawet na to patrzeć. Spoglądając
na niego wiedziałam
już, że nie dam rady tego zrobić. Dlatego właśnie w tej samej
sekundzie,
bez żadnego kalkulowania i zastanowienia. Podejmuję szaloną
decyzję, nie licząc się z jej konsekwencjami.
-
Nie mogę. Przepraszam - wypowiadam te słowa z pełnym przekonaniem
i pewnością. Wywołując kompletny szok u wszystkich zgromadzonych.
Cedric patrzy na mnie z ogromną złością, tak samo zapewne jak
moja
matka. Ale mnie to nie interesowało.
Nie
bacząc na nic, wybiegam z kościoła na zewnątrz. Co wcale nie jest
najłatwiejszym zadaniem. Biorąc pod uwagę moją długą suknię i
buty na zbyt wysokim, jak
dla mnie
obcasie.
Wdycham
łapczywie, świeże powietrze. Biegnąc bez żadnego celu przed
siebie. Nie
miałam pojęcia, dokąd się udać. Chciałam
tylko,
jak najdalej uciec z tego miejsca.
Powoli
zaczynałam, uświadamiać sobie, co ja najlepszego zrobiłam. Byłam pewna, że matka mi tego
nie daruje. Tym
samym, może
spełnić wszystkie
swoje
groźby. Dlatego zaczynałam
powoli żałować, swojej kompletnie
nieprzemyślanej decyzji.
-
Amelia, poczekaj - słyszę czyjeś wołanie z daleka. Doskonale
znałam ten głos, dlatego staram się jeszcze przyspieszyć. Nie
czułam się gotowa stanąć przed nim i odpowiedzieć na milion
pytań, na które chce znać pewnie odpowiedź. Jestem
jednak na straconej pozycji i chwilę potem, zostaję przez
niego
dogoniona.
Staję
twarzą w twarz z Richardem. Nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy.
-
Zostaw mnie, proszę. Ty nic nie rozumiesz, my nie możemy być razem
- nie mogłam go, jeszcze bardziej narażać.
-
Wiem o wszystkim. Emma mi powiedziała. Nie masz nawet pojęcia, jak
jestem na ciebie wściekły. A równocześnie szczęśliwy, że nie
wyszłaś za niego - zamykam oczy, nie mając pojęcia, co będzie
dalej. Przecież nie mogłam, od tak o
wszystkim zapomnieć i z
nim być, po tym bałaganie którego narobiłam.
-
Przepraszam, ale musiałam cię okłamać. To było najlepsze
wyjście. Nie chciałam,
abyś miał przeze mnie problemy. Zresztą nawet to mi się nie
udało, bo po tym, co przed chwilą zrobiłam. Nie mam pojęcia do
czego, moja matka się teraz posunie - zaczynałam się tego, coraz
bardziej obawiać.
-
Najlepsze? Ciekawe dla kogo. Powinnaś od razu mi o wszystkim
powiedzieć. A nie decydować za mnie. Nie jestem dzieckiem.
Myślałem, że mi ufasz - czułam, że ma do mnie żal.
-
Miałam pozwolić, żeby ona przeze mnie zaprzepaściła wszystko, na
co przez tyle lat pracowałeś? - pytam cicho. Nie było mi łatwo o
tym rozmawiać. To wszystko, było takie trudne.
-
Razem coś byśmy wymyślili. Ona nie jest wszechmocna. Ale ty
wolałaś, zrobić wszystko sama. Wmawiając mi, że nic dla ciebie
nie znaczę - mówi zrezygnowany.
-
Najważniejsze było dla mnie, żebyś był szczęśliwy i wiódł
życie, jakie miałeś zanim mnie poznałeś. Nie ważne było dla
mnie, jakim sposobem będę próbowała to osiągnąć. Liczyło się,
tylko twoje dobro. Mogę cię wyłącznie, jeszcze raz przeprosić - chcę
już od niego odejść, myśląc
że nie chce mieć
ze mną, po tym wszystkim nic wspólnego, ale
mi na to nie pozwala.
-
Kiedy w końcu do ciebie dotrze, że tylko z tobą mogę być
szczęśliwy? Jesteś dla mnie wszystkim i tylko ty się liczysz -
przysuwa mnie do siebie.
-
Naprawdę po tym wszystkim, co się wydarzyło. Po tym, co zrobiłam?
Nadal chcesz ze mną być? Przecież
ja tylko przysparzam
ci problemów - nie
dowierzam.
Wciąż także bojąc się, że nasza wspólna przyszłość, jest
zwyczajnie niemożliwa.
-
Jeszcze pytasz? Oczywiście, że tak. Kocham cię do szaleństwa. I
nikt, ani nic tego nie zmieni - jego wyznanie, napawa mnie
jednocześnie ogromnym szczęściem, jak i strachem.
-
Ale - nie daje mi dojść do słowa. Wpijając się w moje usta. Bez
zastanowienia
odwzajemniam
jego pocałunek, czując że znowu naprawdę żyję. W jednej chwili,
zaczynam odzyskiwać wiarę, że będziemy jeszcze szczęśliwi. Nie
ważne, ile przeciwności nas spotka na
drodze do tego. Dopóki będziemy razem, nic nas nie powstrzyma.
Zapominam o swojej matce, Cedricu i planowanym odebraniu sobie życia.
Teraz wydaje mi się to, kompletnym absurdem i głupotą. Uświadamiam
sobie, że chciałam popełnić najgorszy błąd, jaki tylko mogłam.
Z którego nie byłoby już odwrotu.
-
Nie ma żadnego, ale. Wszystko się jakoś ułoży. Nie myśl teraz o
tym. Najważniejsze, że jesteśmy razem i nic nas już nie rozdzieli
- słyszę zapewnienia Richarda, gdy odsuwamy się od siebie. Zaraz
ponownie mnie do siebie przytula. Jakby
się bał, że po prostu zniknę. A
ja mam wrażenie, że to tylko jakiś piękny sen, z którego za
chwilę, pewnie się obudzę
Richard
zabiera mnie do swojego mieszkania, a następnie nie odstępuje
praktycznie na krok. Starając
się wyciągnąć ode mnie, co działo się ze mną przez ostatnie
dni. Odpowiadam
zdawkowo, nie chcąc go jeszcze bardziej zmartwić.
-
Mógłbyś zadzwonić do Emmy, a potem przywieźć mi od niej jakieś
rzeczy na przebranie? Suknia ślubna, to nie jest najwygodniejsze
ubranie - proszę go, gdy podaje mi kubek z ciepłą herbatą.
Próbując
zakończyć niewygodny dla mnie temat. Byłam
pewna, że dziewczyna bardzo się ucieszy, gdy dowie się, że nie
zostałam żoną Cedrica.
-
Wolałbym nie zostawiać cię samej. Jeszcze znowu, wpadniesz na
jakiś głupi pomysł i stąd uciekniesz - patrzy na mnie z
delikatnym wyrzutem.
-
Obiecuję, że nigdzie się stąd nie ruszę. Nie musisz mnie
pilnować. Nie jestem dzieckiem - staram się go uspokoić. Wciąż
nie wierząc, że naprawdę tutaj jestem.
-
Chyba jednak muszę. Emma opowiedziała mi, co nie co o twoim
załamaniu. Więc
wiem, trochę więcej niż mi przed chwilą powiedziałaś. Podobno
przez wiele dni, nic nie jadłaś i byłaś na skraju wycieńczenia.
Poza tym sam widzę, że nie jesteś w najlepszym stanie. Nie masz w
ogóle siły i przejście kilku metrów sprawia ci kłopot.
Dodatkowo, bardzo schudłaś. Jesteś lekka, jak piórko.
Wytłumaczysz
mi, co ty chciałaś
najlepszego zrobić? - zaczyna mi być wstyd z powodu mojego
zachowania. Wiem,
że nie
było ono najrozsądniejsze. Dlatego
nawet
nie chcę sobie wyobrażać jego reakcji, gdyby poznał całą prawdę
na temat tego, co planowałam zrobić. Wolałabym, żeby się nigdy o
tym nie dowiedział.
-
To już nieważne. Od teraz będzie dobrze.
Zacznę się zdrowo odżywiać i niedługo wszystko wróci do normy -
wiedziałam, że muszę się za siebie wziąć i więcej nie
niszczyć, swojego nadszarpniętego
zdrowia.
-
Osobiście tego dopilnuję, możesz
być pewna.
Zadzwonię do Emmy - idzie po swój telefon. Oddycham
z ulgą, że zakończyliśmy ten temat. Nie chciałam do niego, nigdy
więcej wracać
Po
tym, jak Richard wychodzi z mieszkania.
Podchodzę
do okna. Dostrzegam,
że na
zewnątrz, zapada powoli wieczór. Podziwiam zachodzące słońce,
zaczynając
się zastanawiać nad tym, co będzie dalej.
Byłam
pewna, że moja ucieczka sprzed samego
ołtarza,
wywołała ogromny skandal. Nawet bałam się pomyśleć, jak wielki
wstyd przyniosłam swojej rodzinie. To będzie temat do plotek, przez
następne miesiące w całym tym snobistycznym towarzystwie. Z
którego się dzisiaj, raz na zawsze wypisałam. Byłam pewna, że
zaczną
powstawać wszelakie teorie, a żadna z nich nie będzie miała w
sobie, nawet grama prawdy.
Moja
matka
musiała być zszokowana,
że odważyłam się jej sprzeciwić. I
to do tego w takim momencie. Choć
starałam się o niej nie myśleć, obawa co może zrobić,
nie dawała mi spokoju.
Teraz
już po prostu, musiałam powiedzieć ojcu prawdę, nie miałam nic
do stracenia. Czas, żeby ona w końcu poniosła konsekwencje swoich
czynów.
Będę
musiała, także zabrać swoje rzeczy z domu Cedrica. Nie miałam
przy sobie niczego, nawet telefonu. Na
samą myśl o powrocie do tego domu, ogarniają mnie dreszcze
niepokoju.
Godzinę
później, Richard wraca z
powrotem.
Witam go z uśmiechem. Nie mogąc ukryć radości z tego, że jestem
w
tym miejscu razem z nim.
-
Proszę, oto
rzeczy od Emmy. Kazała ci również przekazać, że bardzo się
cieszy z twojej decyzji i chce się z tobą niedługo
zobaczyć
- miałam zamiar ją odwiedzić w najbliższym czasie. Jak
już poukładam większość najpilniejszych spraw.
-
Pójdę się przebrać. Zaraz wracam - biorę od niego, pożyczone
ubrania od Emmy i znikam z nimi w łazience.
Późną
nocą, kiedy leżę obok Richarda. Przytulona do niego. Czuję się
nareszcie spokojna i bezpieczna. Wszystkie
złe i natrętne myśli, znikają z mojej głowy i otacza mnie błogi
spokój. Jednak
tylko do czasu, ponieważ wciąż zastanawiam się nad swoją
rodzicielką.
-
Co będzie dalej? Boję
się, że moja matka będzie próbowała namieszać.
Myślisz, że damy sobie ze wszystkim radę? - potrzebowałam jego
zapewnienia. Sama
wciąż, będąc nie do końca o tym przekonana.
-
Niech
próbuje, zobaczymy co jej z tego przyjdzie. Nie uda jej się, już
niczego więcej zepsuć. Teraz
będziemy w końcu szczęśliwi. I oczywiście, że damy sobie radę.
Ale teraz, spróbuj już zasnąć. Ten dzień, na pewno dużo cię
kosztował - całuje mnie w czoło i przyciąga, jeszcze bliżej do
siebie.
-
Dobrze, spróbuję. Dobranoc, kocham
cię
– zapewnia
go, po czym zamykam
oczy, czekając na nadejście snu.
Co
wcale nie jest takie
łatwe, biorąc pod uwagę, że nie pamiętałam już, kiedy zasnęłam
bez zażycia leków. Obecność Richarda, okazuje się jednak bardzo
pomocna i po jakimś czasie. Nareszcie zasypiam, po raz pierwszy od
bardzo dawna. Czekając na nadejście nowego dnia.
To zacznę od tego że strasznie się cieszę że dodałaś dzisiaj rozdział.Ale z drugiej strony oznacza to szybszy koniec :( Odniosę się jeszcze do Twojego komentarza w poprzednim rozdziale- spróbuj przynajmniej zacząć to co masz w głowie:) Jestem pewna że wyjdzie świetnie :)
OdpowiedzUsuńDobra teraz mogę przejść do obecnego rozdziału.Na początku przestraszyłam się stanem Amelii, tym że nie odpuściła i zdecydowała się jednak wieczorem popełnić samobójstwo i tym że w ogóle zdecydowała się jednak dopuścić do tego ślubu.Ale gdy już przeczytałam że Richard pojawił się w kościele , wiedziałam że musi być dobrze.Oj jak bardzo chciałabym widzieć miny Cedrica i jej matki :) Na pewno byli w niezłym szoku :D Tak się cieszę że Amelia jest już z Richardem.Razem na pewno poradzą sobie ze wszystkim.Jestem pewna po słowach ojca Amelii w kościele, że on za pewne też im pomoże.Wydaje mi się że obydwoje mogą też liczyć na wsparcie Emmy , no i Marii która ostatnio mocno zyskała w moich oczach.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział,mam nadzieję że już nic złego nie stanie na ich drodze.:)
Oj koniec już coraz bliżej. Aż się łezka w oku kręci.
OdpowiedzUsuńW końcu Amelia się ogarnęła i postanowiła ratować swoje przyszłe życie. A wszystko dzięki ojcu i jego słowom, które zapewniły ją, że może na niego liczyć. Dzięki Ci Boże, że chociaż jej ojciec jest normalny i postanowił wspierać córkę!
Ale wracając to mieliśmy ten cały ślub, na który wszyscy czekali od samego początku. I jak już go mieliśmy to strasznie się martwiłam, bo Amelia jednak weszła do kościoła w sukni. Nie zanosiło się na to, że zmieni zdanie. Zobaczyła Richarda i chyba wtedy zaczęła myśleć o przyszłości. I stało się! Wybiegła i zostawiła tego debila przed ołtarzem. Dobrze mu tak! Dobrze też zdradzieckiej matce.
Emma i Richard na pewno bardzo się cieszą, że Amelia zmieniła zdanie. Richard to już w ogóle pewnie jest w siódmym niebie.
Zobaczymy jak nasi bohaterowie poradzą sobie. Zwłaszcza Amelia, która przejdzie teraz do nowej rzeczywistości. Mam nadzieję, że na koniec jeszcze pan super tata dowie się o swojej żonce!
Pozdrawiam i czekam na next. Również na nowe opowiadańko ;)
N
Kochana, dodajesz rozdziały w tempie ekspresowym, nie nadążam z komentowaniem :D
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Tliła się we mnie iskierka nadziei, że coś nie wyjdzie i do ślubu nie dojdzie, ale to, że Amelia ucieknie sprzed ołtarza nawet przez myśl mi nie przeszło. I to, że Richard pojawi się w Kościele! Jak widać dobrze zrobił, był to dodatkowy bodziec do działania :) Teraz mam nadzieję, że nic nie stanie na drodze, co do tego, aby byli razem szczęśliwi, bo na to zasługują :) A reszta złego towarzystwa niech idzie w diabły, mina Cedrica, jak Amelia oddalała się od ołtarza musiała być zabójcza :D
I Kochana, jeśli masz w głowi zarys jakiejś historii, nie wahaj się! :)
Pozdrawiam ;*
Tak! Tak, tak, tak! Nareszcie! No to jednak nie doszło do próby samobójczej. Chociaż jestem ciekawa, jak zareagowałby na taką wieść Richard. W końcu się tej dwójce nie udało. Cedrik i matka Amelii mają za swoje. Amelia musi jak najszybciej porozmawiać z ojcem i opowiedzieć mu całą prawdę. Niech wywali tą jędze z domu i odetnie całkowicie od kasy. Niech idzie do swojego kochasia, niedługo już spłukanego kochasia. Cała ta scena musiała wyglądać epicko, a mina Cedrika bezcenna. Nawet Maria współczuła trochę naszej bidulce. Ta kobieta jednak ma uczucia!
OdpowiedzUsuńNo to Amelia zaczyna nowe życie. Oczywiście u boku Richarda. W sumie to szkoda, że uciekła z kościoła. Po prostu Richard mógł wejść na miejsce tamtego idioty i poślubić Amelkę :D I powinien się jeszcze dowiedzieć o tym, że niedoszły pan młody chciał zgwałcić i doprowadzić do ciąży jego ukochaną. Życzę im szczęścia!
A tobie życzę weny i czekam na następny! ;*